środa, 8 grudnia 2010

We never change, do we?


Po koncercie Chrisa Bottiego, moje koncertowe życie wzbogaciło się o kolejne muzyczne doświadczenie, ale niestety przed wyjazdem do Sopotu zapomniałam o aparacie. Mówię oczywiście o koncercie Lady Gagi, który był niesamowity pod każdym względem i od teraz będę kłócić się z każdym, kto mówi, że ta artystka nie ma talentu.
Jednak nie po to zalogowałam się dziś na blogspot, bo, choć koncert był jednym z najlepszych, jakie widziałam, od paru miesięcy przeżywam coldplayową obsesję.
Ok, to prawda, to wszystko trwa od paru lat i jest we mnie zawsze, ale są miesiące, kiedy odczuwam to bardziej niż kiedy indziej. Od paru tygodni prawie ciągle myślę o Coldplay (oraz moim nowo narodzonym siostrzeńcu), mówię o Coldplay, słucham Coldplay, więc postanowiłam o nich również napisać.

Powinnam się teraz uczyć, wiem. Wiem też, że jako normalna nastolatka, powinnam zamiast tego lubić kolejne strony na Facebooku. Ale pomijając to, że nie jestem normalna, wolę po prostu przelać moją miłość na bloga.

Nie kocham Coldplay. Nie uwielbiam ich. Nie, bo to za mało, już dawno nie wystarcza mi powiedzenie "KOCHAM COLDPLAY", to po prostu nie oddaje tego, co czuję. Jakimi słowami mam opisać, jak bardzo uwielbiam, kiedy Chris mówi "shhhhh" przed Yellow na koncercie w Tokio, a kiedy muzyka zaczyna grać SKACZE najwyżej jak potrafi? Jak mam powiedzieć, że rozpływam się w środku, kiedy śpiewa "for it" w In my place i "her heart" w Hunting high and low"?
Nie potrafię oderwać się na długo od Christmas lights, żadnej piosenki na świecie nie pokocham bardziej niż The Scientist, na zawsze będzie mnie boleć głowa przy Bigger Stronger. Parachutes zawsze będzie moją ukochaną płytą i będę starać się codziennie patrzeć na jej przecudowną okładkę. Uwielbiam "scooby doo" w Life in technicolor II i "ej, Siwy, ty lubisz Glass of water (...)".
Za co kocham Coldplay?
Są najcudowniejszym zespołem na ziemi. Ich koncerty były (od niedawna prawie) najlepszym przeżyciem w moim życiu. Codziennie marzę o nowych okazjach do zobaczenia ich na żywo, myślę o tym przez większość czasu.
Rainy Day brzmi jak muzyczka z Simsów. Uwielbiam wchodzić gdzieś po stromych schodach słuchając Politik. Mam ochotę dać Chrisowi koc i ciepłą herbatę, kiedy oglądam teledysk do Yellow.
Kiedy widzę teledysk Shiver i patrzę jaki Chris jest gładki i wspaniały, chcę krzyczeć z radości. Właściwie, często zdarza mi się po prostu powiedzieć lub krzyknąć: KOCHAM COLDPLAY! KOCHAM CHRISA MARTINA! Kocham Willa Championa, kocham Guya Berrymana, kocham Jonny'ego Bucklanda!
Może zalatuje ode mnie czasem fanatyzmem, kiedy oprócz muzyki, zachwycam się aparycją Chrisa, jego ruchami i kupuję Tiger balm, by pachnieć jak on. Może kupiłam kilkanaście Toffee Crisp i jadłam je niemal codziennie, bo Chris powiedział, że to jego ulubiony batonik.
Ale kocham ich przede wszystkim za muzykę, uwielbiam każdą piosenkę, mimo że Clocks jednocześnie mnie denerwuje, a Bigger stronger sprawia, że mam migrenę.
Może na początku nie podobało mi się Violet hill i Gold in them hills, ale teraz uwielbiam obydwa utwory.

Tak, co roku mówię, że ogłoszą Coldplay na Open'era, że czuję to w kościach , w sercu i w mózgu. Ale w tym roku wszystko zgadza się idealnie i czuję to silniej niż wcześniej. Błagam, Ziółkowski, nie zawiedź mnie. Jutro o 11: headlinerem Open'era 2011 będzie... COLDPLAY!
Marzę, żeby to usłyszeć.
Oczywiście bardzo chcę też, żeby okazało się, że będą grać na Glastonbury, ale... koncert w Polsce to koncert w Polsce.
Uwielbiam Was, Coldpały. Jesteście jedną z najwspanialszych rzeczy w moim życiu.

6 komentarzy:

  1. Ja na Gagę nie poszłam, bo uważam, że cena biletów była nico hymmm, za wysoka? :)))
    W każdym razie byłam ciekawa jej show.
    A Coldplay, cóż - słucha się, słucha...

    OdpowiedzUsuń
  2. normalnie aż mam łezki w oczach, awwww!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku jakbym czytała wszystkie swoje odczucia o Coldplay i mojej nieograniczonej miłości do nich. Moje marzenie w końcu się ziści, a gdy się o ty dowiedziałam, wybuchłam płaczem i nic nie mogło mnie powstrzymać. Byle do 30 czerwca :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie napisałaś :** do zobaczenia na Openerze :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ła.To w jaki sposób to napisałaś..no miazga.
    o..Moja miłość do Coldplay rozpoczęła się od The Scientist,i tą a nie żadną inną piosenkę kocham najbardziej :).Słucham sobie właśnie Christmas Lights, i czuje jak moje serduszko sobie skacze i ...uśmiecha się.Tiger Balm? Chciałabym Cię móc powąchać :D. Widzimy się na Openerze. Ta wiadomość! o matko! już wiem o czym mam pomyśleć kiedy będzie mi smutno... 30czerwiec :)).
    pozdrawiam-Pandaaa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdzieś mi przepadł adres Twojego bloga, ale teraz przez forum go znalazłam... podpisuję się wszystkimi kończynami pod tą notką, nie wiem, czy jest drugi zespół, którego fani kochają go w taki sposób. I trudno jest o tym pisać. Niektórzy tego nie rozumieją, ja, czytając tego posta, rozumiem doskonale, bo czuję to samo :) Niewielkie szczegóły, światło podczas "Yellow", ruchy Chrisa przy GPASUYF, jego skoki :D To się kocha, ale to naprawdę nie wystarcza, dlatego blog jest dla mnie jedynym miejscem, gdzie mogę o tym wszystkim napisać, a i tak wystarcza to na chwilę... Gdy się w czwartek dowiedziałam o tym, że będą na Openerze, chciałam wybiec z domu i wydrzeć się na całą ulicę, do końca dnia nie uczyłam się kompletnie nic, nie mogłam się niczym zająć, najlepiej byłoby zniknąć z tej radości i miłości. KOCHAMY COLDPLAY <3

    P.S. Sorry za długi komciak i zazdroszczę tych wszystkich koncertów, jak Ty to robisz?! :*

    OdpowiedzUsuń